z książki:
Decyzja podejmowana w sytuacji konkretnej ma postać dyrektywy: „czyń to oto” lub „nie czyń tego”. Jakkolwiek możemy nie zdawać sobie z tego dość jasno sprawy, zdania takowe są wynikiem namysłu, a winny być wnioskiem wspomnianego już sylogizmu działania: namysłu rzetelnego. Zdanie „A jest C” jest stwierdzeniem faktu, który od naszego działania może być niezależny; Zdanie „A winno być C” stwierdzeniem faktu wprost nie jest, chyba że factum chcielibyśmy „projektować w przyszłość” zapominając niejako, że factum to imiesłów czasu dokonanego. W języku łacińskim mamy imiesłów strony biernej czasu przyszłego o znaczeniu owego „powinienem”. Faciendum est mihi znaczy: to mi pozostaje do zrobienia w przyszłości. Filozofia klasyczna odnośnie do „faktu” w tej lub owej postaci zawsze stawia pytanie: „dlaczego”. Filozofia zwana „współczesną” zabrania stawania tego typu pytań.
Dwa powyższe zdania („czyń to oto”; „nie czyń tego”) są wynikiem rozumowania (inquisitio), którego przesłanką większą często bywa ogólna zasada moralna typu: nie wolno kłamać. Ponieważ jednak jest to zasada ogólna, a decyzje dotyczą rzeczy szczegółowych, potrzeba – dla przejścia do wniosku – dobrania przesłanki mniejszej, a zatem i znalezienia „terminu średniego” sylogizmu w przesłance większej najpierw (potrzeba takiej „heurezy” tej zasady), czyli wskazanie, „dlaczego” na przykład kłamstwo nie-jest-dla-mnie (tzn. dlaczego jest niezgodne z moją naturą). Ten sam terminu średni umieszczamy następnie w przesłance mniejszej sylogizmu (działania). Zadanie to spełni inquisitio (consilium, namysł). W ten sposób do nagiej dyrektywy (pryncypium) działania dodajemy „coś od siebie”, a mianowicie zrozumienie zasady w terminach „osobistych”.
Jak powszechnie wiadomo, Kant miał poważne problemy z przejściem od ogólnej zasady moralnej do wyboru in concreto. Formalizm etyczny to stanowisko, wedle którego, ścisłej relacji między tym, co ogólne i konkretne, podać się nie da. To „napięcie” potem stanie się osnową heglowskiej dialektyki. Jeżeli mimo to, chcielibyśmy w kantyzmie widzieć jakiś namysł, to miałby on na przykład taką oto postać: Przesłanka większa: kłamać nie należy; Przesłanka mniejsza: to oto stwierdzenie jest kłamstwem; Wniosek: tego mówić nie należy.
Modus ponendo ponens (taki właśnie sylogizm) nie jest sylogizmem dowodzącym (również: dowodzącym słuszności decyzji): brak w nim przyczyny: tego, co racjonalnie „dodane” do nagiej dyrektywy (zwanej z tej racji braku uzasadnienia imperatywem kategorycznym). Dodanie zaś tego „motywu” wydaje się konieczne. Faktem jest bowiem, że ludzie podejmują działania sprzeczne z zasadami, a dla ich uzasadnienia podają („dodają”) pewne racje. Można je nazwać wykrętami lub wybiegami, istotne jest wszelako to, że jakkolwiek w umyśle danego człowieka są one pozorem słuszności, to są jednak namiastką namysłu-inquisitio. Jeżeli prawdziwym sylogizmem dowodzącym będzie ten, w którym relacja przesłanek do wniosku jest ustalona racjonalnie, to „sofizmat działania” powstanie w wyniku obecności elementów rozumowaniu obcych; „dodanych nieprawidłowo; „niemetodycznie” (tę ogólną sytuację opisują Analityki Wtóre, I, 9 in calce). Tomasz sprawę wyjaśnia, podając przykład takiego „sylogizmu”.
Wielu ludzi przyjmuje, że zasada nienaruszalności małżeństwa jest słuszna. Wszelako w konkretnej sytuacji podejmą oni działania, które w nią godzą. Podejmą je z jakichś powodów (istnieje jakaś przyczyna tych działań). W Rodzinie Połanieckich Sienkiewicz niezwykle sugestywnie taką sytuację opisał. Zamiast słusznego wniosku: winieniem się powstrzymać od niegodziwej przyjemności, Połaniecki podejmuje działanie zgoła przeciwne. Dlaczego to czyni? „Przesłanka mniejsza” owego pozornego sylogizmu jest taka oto: w tej oto sytuacji przyjemność (rozkosz zmysłowa) znaczy nierównie więcej niż wszystkie zasady. „Niech wszystko przepada i niech wszystko diabli biorą! Nędznik nie potrzebuje przynajmniej walczyć ze sobą i może dać sobie folgę. Tak jest! Stało się i mosty spalone! Sprzeniewierzy się Maryni, zdepce jej serce, zdepce uczciwość, zdepce zasady …” „Skończyła się jego wewnętrzna walka, skończyły się wahania …” (rozdz. 51). Wydawałoby się, że pragnienie przyjemności tłumaczy wszystko, choć w istocie tłumaczy tylko jeden aspekt problemu. A jednak Kant przyjemność w ogóle obłożył anatemą czynników niweczących trwałość zasad.
„Sylogizm zepsuty” sylogizmem jest tylko z nazwy. Nie jest on jednak zepsuty dlatego, że ktokolwiek kieruje się pragnieniem przyjemności. W istocie nikt (włączając w to samego Kanta) nigdy nie mógłby żyć do przyjemności nie dążąc, ta bowiem jest poniekąd dopełnieniem życia. Pisze o tym Arystoteles w Etyce Nikomachejskiej (X, c. 5). Problem jednak w tym, jaka przyjemność jest przyjemnością trwałą; problemem jest nadto droga do jej osiągnięcia prowadząca. „Rachunek przyjemności” utylitarystów niewiele nam w obraniu tej drogi pomoże.
Biblia po podaniu Dziesięciorga Przykazań w Księdze Powtórzonego Prawa (rozdz. 5) mówi: „[32] Przeto starajcie się wypełniać wszystko, co wam nakazał Pan, Bóg wasz: Nie odstępujcie od tego ani na prawo, ani na lewo. [33] Idźcie dokładnie drogą wyznaczoną wam przez Pana, Boga waszego, byście mogli żyć, by dobrze wam się wiodło i byście długo przebywali w ziemi, którą macie posiąść.” [32] Custodite igitur et facite quae praecepit Dominus Deus vobis : non declinabitis neque ad dexteram, neque ad sinistram : [33] sed per viam, quam praecepit Dominus Deus vester, ambulabitis, ut vivatis, et bene sit vobis, et protelentur dies in terra possessionis vestrae (Summa Theologiae I-II, q. 99 a. 6 ad 3).
Przyjemność, a ściślej rzecz biorąc przyjemność tak trwała jak gaudium (radość), jest równie trwałą jest szczęście, któremu ona towarzyszy; jest nagrodą za postępowanie moralnie godziwe (Arystoteles, Etyka Nikomachejska, I, c. 9). Cudzołóstwo trwałej przyjemności nie daje. Poniekąd dostrzegł ten problem już Epikur, stwierdzając, że prawdziwą przyjemnością jest przyjemność zwana przez niego katastematyczną, tzn. polegająca na wyciszeniu pożądań, gdyż ich podsycanie prowadzi do frustracji i przesytu. Wszelako materialistyczne zasady Epikura nie pozwoliły mu dostrzec istoty problemu. „Długo przebywali w ziemi” również i ci, którzy „Ziemi Kapłańskiej i Błogosławionej” nie znali, gdyż lgnęli do pyłu tego świata (do „ziemi” dosłownie) (Augustinus, IN PSALMUM 105 ENARRATIO, 22. [v 24.] ).
Spełnienie przyjemnością można nazwać w sensie analogicznym. Szczęściem, według Arystotelesa, wcale nie jest maximum satysfakcji emocjonalnej. Sama bowiem zdolność jej odczuwania jest problemem. Podsycanie pożądań prowadzi do upośledzenia tej zdolności. Zdolność przeżywania przyjemności zmienia się w znacząco ciągu życia każdego człowieka. Człowiek stary już jej prawie nie posiada. Spełnienie to więcej niż „przyjemność” w pospolitym tego słowa znaczeniu. Radość towarzyszy wszystkim godziwym czynnościom, a spełniając je „nie starzejemy” się wcale. Przyjemność trwała (radość) zupełnie odpowiada naturze ludzkiej i ma charakter duchowy. Wypływa ona z rozumnej natury człowieka. Połaniecki czuł, że miłość „[…] źle skierowana może być nawet niedolą; ale że natomiast […] wyobraźnia ludzka nie potrafi wymarzyć większego szczęścia na świecie, jak wielka i prawdziwa miłość w małżeństwie […] to leży pod ręką […] jest dostępne dla każdego […] jest to rzecz jedynie dobrej i uczciwej woli. A ludzie depcą po tym gotowym skarbie i poświęcają spokój dla targaniny, a część dla bezczci” (tamże; pokreślenia moje). “Szczęśliwy każdy, kto boi się Pana, […] Małżonka twoja jak płodny szczep winny we wnętrzu twojego domu. Synowie twoi jak sadzonki oliwki dokoła twojego stołu” (Psalm 128. 1-3; BT).
A jednak nad więzy krwi winnyśmy przedkładać więź z Bogiem. Prawdziwą małżonką jest Kościół, a prawdziwym Oblubieńcem – Chrystus. „winnica ma płodność; gdzie? «W ścianach twego domu» (In lateribus domus tuae). Nie każde ściany stanowią dom […] ścianami domu nazwiemy tych, którzy lgną do Chrystusa […] nie bez przyczyny i sama niewiasta została stworzona de latere [z boku męża]” . Z boku Chrystusowego przebitego na krzyżu wypłynęły sakramenty (Augustinus, IN PSALMUM 127 ENARRATIO, Christi uxor, Ecclesia eius. 11). Małżeństwo jest sakramentem.
Przymus wywierany przez prawo stanowione może być źródłem frustracji i reakcji tak gwałtownej jak ta Freudowska. Przymusu tego „doświadczmy” wówczas, gdy nie „widzimy” dość jasno relacji między tym, co zgodne z naturą i prowadzi do spełnienia, a tym, co wypada czynić w imię obowiązku. Połaniecki relację tę „zobaczył” (albo: „odczuł”) dopiero po niewczasie; dzięki refleksji nad własnym postępowaniem; kosztem upadku.
Filozofia Kanta jest „filozofią jedności”. Jest neoplatonizmem zmodyfikowanym do postaci „humanizmu”. „W przyrodzie – rzekomo – umysł nie znajduje niczego złożonego”: to pierwszy aksjomat. Drugi zaś brzmi: moralnym ostatecznie jest zjednoczenie wszystkich pragnień w jednej formie człowieczeństwa. Egzystencja tego oto człowieka jest „dialektycznie” rozpięta między tymi (pseudo-) zasadami. Kant w ogóle nie bierze pod uwagę faktyczności ludzkiej egzystencji, tzn. tego, że doświadczamy zdarzeń (relacji rzeczy), a u kresu życia pragniemy tego, co będzie nam z-darzone (dane). Poznajemy pierwotnie przedmiotowe stany faktyczne, a z drugiej strony, działaniem naszym pewne stany faktyczne ustanawiamy (co można by wyrazić jako: „wir setzen”) lub ich oczekujemy. „Przeżywanie” „empatii” lub „grzeszności” obok nich jest niczym. To, co poznajemy na drodze zwykłego doświadczenia może i winno stać w określonej relacji do tego, co winniśmy czynić. Relacja ta ma bodaj tak przejrzystą postać jak „gramatyczna” relacja participium perfecti „factum” do źródłowego „facere” (robić). Brak tej relacji prowadzi do degradacji etyki do postaci „etyki sytuacyjnej”. W tej ostatniej każde (nie wiedzieć jak przewrotne działanie) może być „subiektywnie” usprawiedliwiane.
Jakkolwiek prawo stanowione może być bliższym pryncypium działania, a więc przesłanką większą sylogizmu w wielu szczególnych okolicznościach, to i tak nie jest pryncypium pierwszym. Rodzimy się i żyjemy w świecie faktów (a nie: w świecie prawa stanowionego), ale nadto przychodzimy na świat z wrodzoną nam pierwszą zasadą postępowania moralnego; ogólną dyrektywą działania: czyń dobro, unikaj zła. O ile sumienie dyktuje nam, jak pozostać zgodzie z zasadami, to pra-sumienie (syndereza) jest samo zasadą. Zasadą wrodzoną.
„Rachować” się musimy przede wszystkim z tym, co tak „bliskie” naszemu naturalnemu pojęciu dobra – tak jak Sienkiewiczowski bohater, który w końcu dokonał „kupieckiego obrachunku” z własnym postępowaniem, dochodząc (na drodze refleksji nad własnym błędem) do wniosku: „nie warto”.
Zasada ta jest wrodzona, tak jak wrodzoną jest zależność naszej woli od intelektu: dwu różnych od siebie władz. Kantowska zasada tzw. autonomii rozumu praktycznego (tożsamego u Kanta z wolą) wypływa z zapoznania naturalnej („wrodzonej”) kondycji człowieka. Rzecznik tej zasady odrzuca transcendencję Źródła prawa, gdyż „prawo” winno być wyprowadzone – rzekomo – z samego „rozumu”. Odnośnie np. do Dekalogu kantysta zapyta, dlaczego miałbym być mu posłuszny, a jedyna odpowiedź „racjonalna” brzmieć będzie: dlatego że dyktuje mi to mój własny rozum. W danym jednak razie „racjonalista” sprzeniewierza się swemu naturalnemu rozumowi, gdyż rozum ten źródłowo ujmuje przedmiotowe stany faktyczne, a nie „dane wrażeniowe” „przefiltrowane” przez Verstand-rozum („cezurę” pruskiego transcendentalizmu) i do nich stosuje postępowanie, które w innym razie byłoby tylko odgrywaniem pewnej roli społecznej. Przede wszystkim prawy rozum odkrywa faktyczną zależność naszej egzystencji od Transcendentnego Źródła istnienia, a więc on sam podaje rację (powód), dlaczego Dekalogowi należy okazać posłuszeństwo. Gdyby Prawodawca nie był zarazem Stwórcą (Źródłem istnienia i życia), racjonalnej przyczyny postępowania podać byśmy nie mogli. Prymatu „woli” (Wille) nie uznajemy, gdyż jest to bezrozumne.
Pierwsza naturalna zasada intelektu polega na odróżnieniu bytu i niebytu. W realnym (a nie: noumenalnym) świecie nas otaczającym istnienie splata się z „nieistnieniem”, tzn. z brakami różnego rodzaju; śmierć splata się z życiem. Droga ludzkiego życia wiezie między jednym i drugim. Istnienie i nieistnienie; byt i niebyty nie są tworzywem rzeczywistości (jak w manicheizmie), ale faktem jest, że byty zaczynają istnieć (gdyż np. rodzą się) i istnieć przestają (zamierając). Istnienie każdego z otaczających nas w świecie materialnym bytów jest warunkowe: zależne od poświęcenia istnienia innego. Poświęcenie to może mieć zupełnie trywialną postać zabijania jednych zwierząt przez inne, a samych zwierząt – dla podtrzymania ludzkiego życia. Niewątpliwie musimy niszczyć w ten sposób przynajmniej rośliny. Wszelako rozumna natura człowieka każe mu nadto poświęcać rzeczy mniej ważne dla ważniejszych. A nadto summum moralności, miłość, każe poświęcać życie własne dla innych (czyniąc człowieczeństwo moje środkiem, a nie celem). Życie i „zamieranie” w ten sposób stanowi „tkankę” ludzkiego życia. Wybieramy dobro, gdyż ono jest bytem w relacji do tego, co tym oto bytem nie jest. Jest to zasada najbardziej ogólna. Działając w ten sposób dochodzimy do spełnienia, gdyż kres dla istoty rozumnej jest celem (finis), a nie śmiercią, a żadna zmiana w świecie nas otaczającym nie dokonuje w nieskończoność.
Zasada pra-sumienia jest zupełnie ogólna. Potrzeba jej specyfikacji, a tej może dokonać tylko intelekt schematyzując i analizując okoliczności materialne czynu. Jeśli jednak miejsce intelektu zajmie tzw. rozum szczegółowy (z którym intelekt winien współpracować i który winien sobie podporządkować), to otrzymamy sofizmat działania, a przyjemność (kres), która jest jego wynikiem, będzie pochodną nieuporządkowanej gry wyobrażeń. Dla człowieka nienaturalnym jest, by wyobraźnia dominowała nad intelektem, a stąd spełnienie, które idzie dalej, nigdy trwałym być nie może.
Ustalenie ścisłej relacji okoliczności materialnych do zasady jest rzeczą trudną, ale nie jest niemożliwie. Gdybyśmy za Kantem przyjęli, że „prawo stanowione” jest ostateczną instancją – ustalenie tych okoliczności byłoby niemożliwe, a „prawo” miałoby charakter „z natury” swej represyjny. Wyrażając się prościej: zasady na przykład: Nie kłam, nie mógłbym przełożyć na swój indywidualny, egzystencjalny język (język bytu), w którym wszystko jako istota rozumna nazwałbym stosownie wedle ujęcia intelektu – kośćca mojej osobowości. Język „egzystencjalny” w tym wypadku nie jest to język „subiektywny”, gdyż egzystencja nie jest „przygodna”. Zupełnie ogólną cechą całej natury (i eminentną cechą bytu ludzkiego) jest („egzystencjalna”) dążność do istnienia. Chociaż nic nie istnieje z konieczności, to każda rzecz zawsze z konieczności dąży do istnienia – z lepszym lub gorszym skutkiem, dlatego że istnienie to może utracić. To jest zupełnie ogólna zasada: żyj (bądź) naprawdę; chroń życie; ogólna o wiele bardziej niż tzw. imperatyw kategoryczny.
Istnieje wszelako jeszcze jeden aspekt tego problemu (być może dla kantyzmu genetycznie najważniejszy). Chodzi o Tomaszową zasadę non posse non peccare. Bez łaski człowiek nie jest w stanie żyć do końca uczciwie, jakkolwiek może spełnić o własnych siłach naturalnych każdy z uczciwych uczynków z osobna (Ia-IIae q. 109 a. 8 c). Podziwiamy prawdziwe cnoty Temistoklesa lub Cycerona, ale nie wiemy, czy „dobiegli oni do kresu” w łączności ze Źródłem. Istotna jest tu Tomaszowa klauzula: „bez łaski”. Łaska i dary Ducha św., stanowią o aktywności działania Najwyższego Pracodawcy – w naszym ludzkim życiu – aktualnie, a nie mocą „zapisu” tylko. Działanie Ducha św. dotyka bezpośrednio naszej woli (jest tak nam „wrodzone” od chwili duchowego od-rodzenia), stąd poddając się mu – nie grzeszymy. Takiej możliwości – jak wiadomo – nie widział Luter i ci z filozofów, którzy jego nauką się inspirowali. Kant mówi o „radykalnym złu tkwiącym w naturze ludzkiej”. Zło to zostałoby wyeliminowane dopiero w tym momencie, kiedy doszłoby do totalnej „globalizacji” wszystkich pożądań. Oznaczałoby to zanik tożsamości osobowej. Natomiast „wyeliminowanie” zła przez duchowe odrodzenie jest tejże tożsamości osobowej totalną afirmacją. „Globalizacja” programem być nie może. Dany jest nam „globalny” ład kosmosu stworzonego przez Boga wraz z prawem naturalnym – istniejącym w nim. Życie „zgodne z (rozumną) naturą” lub zgodne z (Boską) Naturą Logosu realizuje się w decyzjach każdego człowieka z osobna.
Dzięki poruszeniom Ducha św. człowiek może nie grzeszyć – w ogóle, a nie tylko w tym lub tamtym przypadku. Historia starożytna podaje imiona znakomitych postaci, o wybitnych cechach moralnych; dalece bardziej godnych podziwu niż cnoty „humanistów” epoki po-kantowskiej. Droga między życiem a śmiercią wiodła zawsze przez znoszenie przeciwieństw: zdarzeń niepomyślnych i nieszczęść. Nie wiemy, czy doszła ona do spełnienia, które mamy tylko w Chrystusie. Nie wiemy, czy „wielcy” znajdowali się pod aktualnym wpływem Jego działania (choć trwanie myśli Arystotelesa po Tomaszu, każe domniemywać, że „naprawdę” poganinem ten pierwszy nie był). Nie wiemy tego – nadto – odnośnie do samych siebie (Super Sent., lib. 3 d. 27 q. 2 a. 4 qc. 4 ad 2), a stwierdzić to możemy tylko z dużym prawdopodobieństwem (Summa Theologiae I-II, q. 112 a. 5 c).
Dokładamy wszelkich starań, by ustalić in concreto ścisłą relację okoliczności materialnych do celu wprzód zamierzonego, gdyż zaniechanie tego byłoby moralnie niegodziwe. Co prawda mimo rzetelnego wysiłku intelektu nie mamy pewności – tak bardzo nam potrzebnej. Pewność tę zyskujemy post factum, gdy postępowanie (factum) poddajemy takiej samej analizie, jak wszystkie inne fakty, których analiza rodzi pewność (Analityki Wtóre, I, 2). Jednakże pewność moralną możemy uzyskać lgnąc do Boga w danej sytuacji konkretnej (Super Sent., lib. 3 d. 31 q. 1 a. 1 c)
Spis treści